Koszyk

Dodano produkt do koszyka

AFRYKA 2017

 

 

Wiosną 2017 roku wybraliśmy się na wyprawę z namiotem dachowym do Afryki. Trasa przebiegała przez Botswanę i Zimbabwe . Wakacje zaplanowaliśmy na marzec postanowiliśmy, że wypożyczymy samochód na miejscu , ale namiot dachowy przywieziemy swój z Polski. Kupiliśmy zatem bilety na przelot Berlin- Johannesburg-Berlin , a namiot dachowy Gobi140 wysłaliśmy 2 miesiące wcześniej za pośrednictwem TNT.

Samochód wynajęliśmy z firmy Bushlore w Johannesburgu i była to popularna Toyota Hilux, wyposażona w mini kuchenkę i lodówkę dla naszej dwójki w sam raz. Pojechaliśmy od razu odebrać nasz namiot , bo jeszcze w Polsce widzieliśmy, że jest już na miejscu .... a tu psikus . Okazało się , że namiotu nie ma w magazynie, nikt nam nie może pomóc w danej chwili, kazano dzwonić następnego dnia po wyjaśnienia. Na przesyłkę czekaliśmy jeszcze 3 dni , bo jakaś mądra osoba wysłała nasz namiot dachowy z powrotem do Niemiec także przeleciał on na trasie Niemcy -RPA w sumie 3 razy .W tym czasie zwiedziliśmy Johannesburg , który zdecydowanie nie należy do naszych ulubionych miast. Gdziekolwiek się nie ruszaliśmy ostrzegano nas o niebezpieczeństwie kradzieży czy napadu. Wszystkie domy ogrodzone wysokimi murami i ogrodzeniami pod napięciem , prawie nie widać spacerowiczów. Biali ludzie mieszkają tam trochę jak w getcie . Jedynie Apartheid Museum nas urzekło i poruszyło. Na szczęście już po pierwszym dniu podróży z namiotem dachowym wywietrzała z nas cała złość za opóźnienie w dostawie i wszystko co się z tym wiązało. Od razu jak go sobie zamontowaliśmy ruszyliśmy z tego nieprzyjaznego miasta i pierwsza noc była już na terenie Botswany.

To co od razu nas miło nastroiło po wjeździe do Botswany to sympatyczni i uczynni tubylcy, no i ilość zwierząt , dla nas zwierzolubów prawdziwy raj. Jadąc na te wakacje byliśmy kompletnie nie przygotowani wiedzieliśmy tylko , że chcemy dotrzeć do wodospadów Wiktorii , a w Zimbabwe do Sanktuarium w Imire. Jako że jechaliśmy tylko we dwoje, a ja do najodważniejszych na świecie nie należę ustaliliśmy że zatrzymywać się będziemy zawsze na kempingach, a kempingi okazały się bardzo zróżnicowane. Czasem było to pole przy motelu przydrożnym , czasem miejsce na auta , które ktos przy swoim domu prowadził, były też przepiękne kempingi położone w samym sercu parków narodowych. W tym czasie czyli w marcu turystów było bardzo mało, a pogoda doskonała . Praktycznie na większości kempingów w Botswanie byliśmy sami najwyżej z jednym jeszcze sąsiadem w oddali.

Z granicy RPA -Botswana udaliśmy się A2 a potem A3 w stronę Maun i Parków Moremi , Okavango i Chobe . Jeszcze sporo przed Maun zjechaliśmy sobie spontanicznie nad jezioro Ngami, kompletnie nie wiedząc co tam zastaniemy . Daleko od drogi na brzegu bardzo zarośniętym spotkaliśmy ok 20 lokalnych chłopaków , rybaków. Mikołaj poczęstował ich papierosami i zapytał czy w tej wodzie możemy spotkać jakieś zwierzęta . Oni że hipopotamy -a to my czy nam pokażą za opłatą. Zgodzili sie . Popłynęliśmy na starej łajbie w asyście kilku rybaków , którzy nie wiedzieć po co zabrali młotki i siekiery - ja od razu wyobraziłam sobie że nas tam zatłuką... Jest południe my bez nakryć głowy i kremu z filtrem, bo myśleliśmy że to tylko chwilka .Po godzinie mam już spaloną twarz i mega pietra, bo na razie oprócz ptaków na brzegu nic . Po półtorej zwalniają i ku naszej ogromnej radości ( i uldze, że jednak może nas nie zamordują ) , w oddali widać całe stado hipopotamów. Rybacy podpływają bardzo blisko ,niebezpiecznie blisko , ale sa tutejsi więc zakładam że wiedzą co robią . Robimy fotki i obserwujemy .To było magiczne i niesamowite przeżycie , warte tej spalonej gęby . Polecamy gorąco nie omijajcie Ngami Lake i nie bójcie się lokalsów :-)

W Maun robimy zakupy jemy pyszny obiad w hinduskiej restauracji i jedziemy dalej , uciekamy od ludzi. A' propos jedzenia. Mamy spory prowiant ze sobą , ze względu na to że jestem wegetarianką w dodatku z celiakią czyli na diecie bezglutenowej. Ja gotuję - mam ze sobą makaron bezglutenowy, ryż, warzywa i owoce , pomidory w puszcze i jajka . Na śniadania zawsze jajecznica , w ciągu dnia owoce i orzechy , a wieczorem pichcę z reguły makaron z sosem pomidorowym lub ryż z warzywami. W Botswanie mało jest restauracji czy barów w których mogłabym coś zjeść , Mikołajowi jakoś ich potrawy tez nie przypadły do gustu zwłaszcza , że są to z reguły przedziwne gulasze z podrobów np.serc , żołądków lub super specjał gulasz z kurzych łapek - ohyda ;-)

Pierwszego słonia widzimy po drodze do naszego kolejnego kempingu na terenie Parku Moremi. Wyszedł jak spod ziemi. Ponieważ nikt nam nie powiedział i nie czytaliśmy o tym kompletnie nie wiemy jak się zachować . Jesteśmy pod wrażeniem jego rozmiarów , ja oczywiście mam pietra. Słoń zajada sobie w najlepsze , a my nie wiemy czy przeczekać , aż przejdzie czy przejechać koło niego . Czekamy , a on pomału przechodzi na drugą stronę , ręce się trzęsą z wrażenia, nasz pierwszy w życiu słoń obserwowany w naturalnym środowisku.

Biwakowanie w buszu jest to niezapomniane przeżycie - wszystko w około gada , my zaparkowani w gęstych zaroślach, namiot dachowy rozłożony, innych ludzi bark . Prysznice pod gołym niebem tylko z parawanem , toalety także . Najlepiej. Idziemy się przejść , przechwytuje nas obsługa kempingu i tłumaczy że tak beztrosko spacerować tu nie można , bo słonie w okolicy - trzeba sprawdzać skąd wiatr wieje żeby nas nie poczuły . Podprowadzają nas do kolejnych słoni , obłędnie !

Noc w namiocie dachowym jest najlepsza , zasypiasz ukołysany do snu przez odgłosy natury. Rankiem budzisz się w swojej wygodnej przestronnej sypialni, z dachu auta masz pierwszorzędną panoramę na okolicę i z łóżka obserwujesz wschód słońca. Namiot dachowy daje Ci to poczucie bliskości natury , jedność z nią . Słyszysz każdy szmer , szum wiatru , każde przechodzące obok zwierzę , ale jesteś w nim bezpieczny wysoko na dachu swojego auta.

Dalsze dni na terenie parków Moremi i Okavango to jedna wielka bajka ! Zwierząt całe mnóstwo , jeździmy sobie powolutku i co chwile nam ktoś wychodzi na drogę : antylopy , zebry , guźce , słonie , małpy , piękne ptaki . Na jednym z kempingów w Moremi rano w namiocie dachowym budzimy się z hałasem jakby pociąg obok przejeżdżał, a to tylko stado antylop przebiega. Chwile później tuz obak nas słyszymy szelest wyglądamy przez okno namiotu a tu śniadanie zajada słoń, przemieszcza sie powoli , zamarliśmy , wstrzymaliśmy oddechy . Dlatego tez na terenie parków można biwakować tylko w wyznaczonych miejscach tak by nie rozbić obozowiska na codziennej trasie tego okazałego zwierzęcia .

Całymi dniami jeździmy podglądamy przyrodę (niestety na terenie parków obowiązuje zakaz wychodzenia z auta i spacerowania) późnym popołudniem zjeżdżamy na kempingi rozkładamy namiot dachowy , ja szykuję obiad , a później siadamy z lampką wina i wsłuchujemy się w odgłosy nocy.

Lwy spotykamy po raz pierwszy poza obrębem rezerwatu , jedziemy sobie szutrową droga i nagle nas wcina . Na środku drogi leży samiec i dwie samice , na poboczu kolejny. Są jakieś 15 merów przed nami i nie mają zamiaru się ruszać . Ja panikuje Mikołaj podjeżdża bliżej. Lwy nic tylko spoglądają leniwie . Ja umieram ze strachu , Mikołaj robi film i zdjęcia. zupełnie nie są nami zainteresowane ,po kilkudziesięciu minutach płoszymy je trąbieniem ,bo sam warkot silnika nie robi na nich wrażenia. Przepiękne majestatyczne spokojne zwierzęta, niepotrzebnie się tak bałam.

W Parku Okavango na kempingu znów bez innych ludzi za to z niezliczona ilością wiewiórek , zaglądają nam do auta i namiotu dachowego . Liczne ptactwo tez nas odwiedza , stworzenia chyba wyczuwają w nas dobrych ludzi i chętnie nas odwiedzają . Podczas rejsu po Okavango nie spotykamy hipopotamów, ale przejażdżka łodzią i tak robi wrażenie, okolica bujna zielona , ten kontrast ciemnych wód z zielenią robi wrażenie .

Jedziemy dalej w kierunku Parku Chobe , przed miejscowością Mabebe bierzemy na stopa starszą Panią . Jest krótko po porze deszczowej rzeka wylała mamy objazd bokiem przez busz kilkanaście kilometrów . Droga wąska na jedno auto , pani z tyłu spokojna , a tym czasem tuż przed nami słoń, za chwile kolejny dwa trzy metry od auta i kolejny i kolejny i kolejny , my panika, pani z tylu pęka ze śmiechu . To było jak thriller - ilość słoni przechodzących tuz przed pojazdem na tej wąskiej drodze przez gęsty busz - widocznie dla lokalsów to nic nadzwyczajnego . Szczęśliwie przejechaliśmy bez zetknięcia ze słoniem , a co przeżyliśmy to nasze.

Na kolejny kemping kawałek za Mabebe trafiamy przez przypadek , troszkę się zgubiliśmy i podłączyliśmy się do dwóch napotkanych aut z innymi turystami . Właściwie trudno nazwać to miejsce kempingiem , nie ma tu łazienek ani toalet , to prostu ogromna przestrzeń wyznaczona na biwak. Od razu dostajemy instrukcję żeby nie oddalać się od auta po zmroku ,bo niedaleko z wody wychodzą na posiłek hipoptamy i żerują w pobliżu, a poza tym jest tu masa lwów . Otwieramy nasz namiot dachowy , naszą ostoję i z niego obserwujemy i nasłuchujemy. Lwy ryczą całą noc, są tuz obok. Budzimy się na wschód słońca , jest przepiękny obserwowany z namiotu dachowego , obok duże stada antylop , w oddali słonie.

Ponieważ nie myliśmy się już dwa dni , kąpiel urządzamy sobie w naszym wiadrze , a wodę czerpiemy z rzeki ( mamy tabletki do uzdatniania ). W ogóle wiadro ma bardzo wszechstronne zastosowanie. W czasie drogi przewozimy w nim różne drobiazgi , czasem owoce i warzywa, jak trzeba służy za stołek lub mini drabinka , ja urządzam sobie w nim kąpiele , pranie, mycie naczyń , Mikołaj stosuje je czasem jako toaletę , oczywiście wcześniej wkładając tam worek foliowy ;-) Czerpaliśmy nim wodę z rzeki stojąc na pomoście i jeszcze pewnie kilka zastosowań dałoby się wymyślić .

Dalej kierujemy się do Parku Chobe. Tu w końcu spotykamy żyrafy i bawoły . Tu tez mamy małą przygodę -niedaleko stada słoni zakopujemy . Troszkę niebezpiecznie bo stado spore , a w nim matki z maluszkami. Na szczęście znajduje sie pomoc i to nie byle jaka . To ekipa robiąca reportaż o słoniach właśnie dla niemieckiej telewizji ARD. Uspokajają nas , jesteśmy w bezpiecznej odległości. Pomagają nam sie wydostać przy okazji opowiadając o słoniach i nie tylko. Na przykład od nich dowiedziałam się że najbardziej niebezpieczne zwierzę w Afryce to bawół , następnie hipopotam i miejsce trzecie na podium krokodyl. Te zwierzęta mają na swoim koncie najwięcej ofiar z ludzi , a nie lew jak wszyscy myślą !

Kolejny kemping w Parku Chobe nad rzeką , parkujemy tak że leżąc w namiocie dachowym obserwujemy rzekę , widzimy pływające w niej krokodyle i polujące na brzegu bieliki afrykańskie . Rano odkrywamy że dookoła nas jest cała masa żyraf - co za imponujące stworzenia .

Po kilkunastu dniach w dziczy jedziemy do cywilizacji obejrzeć wodospady Wiktorii. Zatrzymujemy się w niebanalnym hostelu w Victoria Falls, towarzystwo w nim tak jak lubimy - bardzo międzynarodowe . Dostajemy miejsce specjalnie dla aut z namiotami dachowymi wytyczone, taki swój prywatny boks. W nocy hałas z oddali , jak się okazuje to potężne wodospady z kilku kilometrów są słyszalne.

Wodospady Wiktorii oglądamy od strony Zimbabwe. Są imponujące, potężne , rozległe inne od wodospadów Iguazu, które dane nam tez było zobaczyć. Ubieramy pelerynki w niektórych miejscach , ale i tak jesteśmy cali mokrzy. Jesteśmy o dobrej porze roku tuz po porze deszczowej wody jest w nich dużo i tym bardziej spektakularny efekt dają. Warto , naprawdę warto zobaczyć taka potęgę przyrody choć raz w życiu .

Dwa dni zostajemy w okolicy , jemy obiad w restauracji , kupujemy troszkę pamiątek i dostajemy pierwszy mandat po stronie Zimbabwe . Za jazdę pod prąd po parkingu przysklepowym, ale rejestracje obce tzn. z RPA , a tam nie miele widziane to nam mandat wlepili . Kraj ten jest skorumpowany i zbiurokratyzowany. Jak się przekonamy policyjna blokada na drodze stała przynajmniej co 50 kilometrów. Także co godzinę nas zatrzymywali sprawdzali dokumenty i wyposażenie auta i za każdym razem znajdowali inny problem. Na początku nas to bawiło później stało się troszkę irytujące.

W Zimbabwe decydujemy się na zobaczyć Park Narodowy Hwange . Przemierzamy sobie po woli jego drogi obserwujemy słonie , antylopy . Ekscytacja, kolejne zwierzę do naszej listy wypatrzonych w naturze : szakal. Stajemy robimy zdjęcia podpatrujemy jak poluje. Już mamy odjeżdżać, gdy mija nas samochód , pierwszy napotkany w tym parku. Samochód zatrzymuje się , a my widzimy... polskie rejestracje. Oni wypatrzyli na naszym aucie polską flagę. To Dominika i Jacek ekipa "Szpilki na mapie . Jednak świat jest mały :-) Noc spędzamy razem na parkingu niedaleko parku , wspólna kolacja i wino i hieny nieopodal wyjące całą noc .

Podróżujemy dalej po bezdrożach Zimbabwe w kierunku Imire Rhino & Wildlife Conservation. O kemping to dość trudno ,ale pozwalają nam rozbijać obozowiska przy motelach. W jednym z takich miejsc ratujemy dziwnego łysego stwora przed tragiczna śmiercią w ptasim dziobie. Do dziś nie wiemy jak się to zwierzątko nazywa :-)

Docieramy w końcu do Sanktuarium dla Nosorożców Imire. Ponieważ wysyłka naszego namiotu dachowego z powrotem do Europy zupełnie się nie kalkuluje jeszcze w Polsce zdecydowaliśmy, że namiot podarujemy i zostawimy w Imire tak,by służył być może podczas nocnych patroli na terenie Sanktuarium. Pięknie nas tam przyjęto , obwieziono po całym terenie przedstawiając wszystkich mieszkańców . Ostatnią noc pod namiotem dachowym spędziliśmy na szczycie niewielkiego wzniesienia z imponującym widokiem na cała okolicę.

Smutne jest to , że takie miejsca jak Imire w ogóle muszą istnieć , bo gdyby nie istniały to pewnie nie byłoby nosorożców. Każdy z żyjących tam nosorożców ma swojego ochraniarza, zwierzęta zawsze spacerują po okolicy w asyście uzbrojonych mężczyzn . Mało tego w całej okolicy są specjalne punkty obserwacyjne z których prowadzony jest monitoring okolicy , czy aby nie przedostali się na teren Parku kłusownicy. Dowiedzieliśmy się, że szef ochrony został przeszkolony przez nasz polski Grom , tak by móc jeszcze efektywniej bronić zwierząt. I to wszystko dlatego , że niektórzy wierzą w zabobony jakoby sproszkowany róg nosorożca był remedium na różne choroby i brak potencji ,a niby mam XXI wiek...

W drogę powrotną ruszamy już bez namiotu dachowego. Ostanie noce spędzamy w motelach . Co ciekawe Zimbabwe jest krajem bardzo biednym , a ceny tam jak na Batorym . Na przykład ten podniszczony pokoik rodem z głębokiego PRL-u z toaletą i łazienką na zewnątrz tak brudną i zapleśniałą , że nie skorzystaliśmy w przeliczeniu kosztował około 200 zł.

Po wjechaniu na teren RPA magia ostatnich dni troszkę zanika, bo przy drogach wielkie banery ostrzegają przed zatrzymywaniem się i wysiadaniem z auta - CRIME ALERT DO NOT STOP ...

Do Botswany wrócimy na pewno wkrótce :-)

Data publikacji: 23.03.2017 10:08:00